Dozwolone śluby par homoseksualnych, zalegalizowana marihuana, prężnie działające ośrodki uniwersyteckie, różnorodność kulturowa i etniczna, równouprawnienie o głębokiej tradycji, Kościół po ostrej sekularyzacji, a według radnego PO i mniej lub bardziej znanego kabareciarza Jerzego Skoczylasa także możliwość „ożenienia się nawet z chomikiem” – oto krajobraz holenderskiej kultury. Holandia – niebo.
Jugonostalgia to tęsknota mieszkańców krajów byłej Jugosławii do ich wspólnej ojczyzny z niedawnej komunistycznej przeszłości. Termin ten posiada wiele znaczeń, odnosi się do niego – w zależności od opcji politycznej, kulturalnej etc. – pozytywnie bądź negatywnie. Coś z pojęcia jugonostalgia ma dla mnie stworzony na potrzeby tego tekstu neologizm patriarchonostalgia. Dla (polskich?) mężczyzn skażonych patriarchonostalgią Holandia jest obrazem ostatecznego rozkładu ich OJCZY-zny: ojczyzny tzw. tradycyjnego systemu wartości. Posłuchajmy cytowanego wcześniej Skoczylasa w całości: „Prócz garnków, z Olkusza mam również żonę, od lat tę samą, gdyż wyznaję tradycyjny system wartości i nijak mi do Holandii, gdzie można ożenić się z chomikiem lub uśpić u weterynarza zrzędliwego dziadka. Z żony jak z garnków też niekiedy korzystam i dlatego pewnie mam syna Jakuba, na szczęście do mnie niezbyt podobny”1 – oto fragment oficjalnej notki biograficznej pana Jerzego, który ponadto ostatnio zasłynął tym, że nazwał Annę Grodzką „monstrum”. Oprócz steku patriarchalnych bzdur i obraźliwych mizoginistycznych żartów, które występują w jego biogramie i jednocześnie obowiązują w tymże „tradycyjnym systemie wartości” (sic!), zwróciła moją uwagę właśnie Holandia, którą pan Jerzy przywołał. Tutaj Holandia – piekło.
Holandia wydaje się dla polskich tradycjonalistów krajem nieustającego sabatu, w trakcie którego w ekstatycznym, obrazoburczym tańcu wtórują sobie demoniczne feministki i dewianci uprawiający seks z kozłami. W dodatku sabatem niczym wirus rozprzestrzeniającym się na kolejne „ojczy-zny” i niebezpiecznie zbliżającym się do granic naszego polskiego Przedmurza Europy. Tak jak w oczach nazisty zatyfusowionych Żydów-robaków deportuje się do kraju nad katolicką, czystą jak święcona woda Wisłą homoseksualistów i opętane Genderem czarownice, którzy i które mieszają w głowach złotej polskiej katolickiej młodzieży.
Poprzez demonizowanie Holandii bądź jej rajskie gloryfikowanie wydaje się, że patriarchat dawno przestał w Niderlandach mieszkać i przeniósł się całkowicie na Wschód, do Polski, i dalej, gdzie potencjalnie gorzej, a dla samego patriarchatu lepiej: do Afryki czy Azji. Taki obraz tkwi w umysłach wielu prawicowców i stojących po drugiej stronie barykady młodych lewicowców, marzących o choćby weekendzie w tym raju wolności. Piekło tu czy raj?
Cykl „Na Zachodzie bez różnic” postanowiłem napisać po tym, jak przeprowadziłem się do Holandii, opiewanej jako kraj tolerancji, wolności, równouprawnienia i różnorodności, by spędzić tu parę miesięcy na pracy, studiach i pisaniu. Rzeczywiście, na pierwszy rzut oka patriarchat tutaj wydaje się być uśpiony: trzeba przyznać, jest w Holandii pod względem kulturowym raźniej i przestrzenniej niż w Polsce. Tym bardziej pragnąłem postawić sobie za zadanie wypatrzyć i wskazać załamania w tym wizerunku Edenu nowoczesności, sprawiedliwie oddając rajowi, co rajskie, a piekłu, co diabelskie. Rzuciłem okiem drugi raz i trzeci po to, by udowodnić, że patriarchat tu jest i wcale nie śpi. A na pewno nigdzie się stąd nie wyniósł.
Patriarchat w Holandii wydaje się sprytniejszy niż ten polski – grubo ciosany. Na pewne rzeczy oficjalnie nikt sobie tutaj nie pozwoli, część przywar i wad systemu poszła w zapomnienie. Patriarchat jest jednak sprytną bestią, nie razi tutaj swoją nachalnością, prześlizguje się tu i ówdzie, nie zdradzając swojego imienia. Jest królem bez korony – tak jak jego syjamski brat: dobry i sprawiedliwy kapitalizm przebrany w outfit zadowolonego pracownika sieci fast foodów. Kapitalizm o takiej twarzy dociera wszędzie, z Zachodu przelewa się na te wyspy mniej szczęśliwe. Oficjalnie jakby wypierał twarde, doktrynalne zasady patriarchatu, jak maszyna wypluwając z siebie wykwalifikowanych na własną modłę i usatysfakcjonowanych tym stanem rzeczy pracowników o nowym morale, w oczach których mobbing oficjalnie jest nie do przyjęcia, ale np. niższe pace dla kobiet – nie. To bardzo zabawne, bo prawnie wszystko wszystkim wolno, przecież wszyscy są równi, ale nieoficjalnie tkwimy w tej samej, patriarchalnej, hierarchicznej klatce. Wygodnie tu. W Holandii tym bardziej, bo kraty można ujrzeć dopiero po dłuższych i dokładniejszych oględzinach.
Marek Susdorf